Rozdział 11

            W milczeniu weszliśmy do mieszkania, oboje głęboko pogrążeni we własnych myślach. Ukradkiem zerknęłam na Louisa, marszcząc brwi, widząc jego zmęczoną twarz. Bałam się cokolwiek powiedzieć. Bałam się, że zrobię coś źle. Nie chciałam, aby cierpiał jeszcze bardziej. Wciąż stałam nieruchomo, kiedy chłopak ociężałym krokiem przeszedł do salonu i opadł na kanapę, wlepiając wzrok w okno przed sobą.
            Wzięłam głęboki oddech i zrobiłam krok naprzód. Byłam na siebie zła, że wcześniej tak bardzo pogrążyłam się we własnych myślach i bólu, że zapomniałam o Louisie. Byłam egoistką. Czułam się podle. On mi pomógł, a ja nie pomogłam jemu. Jaką osobą mnie to czyni? Wykorzystałam go. Jego pomoc. A sama od siebie nic nie dałam. Nie pomogłam mu. Nie zatroszczyłam się o niego.
            Louis zasługuje na to wszystko. Zasługuje na więcej. Dużo więcej.
            Zignorowałam łzy, które zaczęły spływać mi po twarzy i na drżących nogach podeszłam do kanapy na której siedział chłopak.
            - Przepraszam Lou – wyszeptałam opadając na miejsce obok niego. Poczułam na sobie wzrok chłopaka, jednak nie odważyłam się na niego spojrzeć.
            - O czym ty mówisz? – spytał zachrypniętym głosem pełnym dezorientacji.
            - Zachowałam się jak egoistka, tak bardzo cię przepraszam. Powinnam była ci pomóc. Pozwoliłam, abyś ty pomógł mi, a sama nie zaoferowałam ci nic w zamian. Tak bardzo cię przepraszam, powinnam być lepszą przyjaciółką. Boże, nie zasługuję na ciebie. Nie zasługuję na nic, rozumiesz?! – Wypowiadałam słowa coraz szybciej i głośniej, nie mogąc opanować szlochu, który wstrząsnął moim ciałem. Zauważyłam, że Louis wyciąga dłoń w moją stronę, dlatego szybko odsunęłam się poza jej zasięg. – Nie zasługuję na twoją pomoc. Ani na twoją przyjaźń – wyszeptałam przygryzając wargę i wlepiając wzrok w swoje dłonie.
            - Przestań, Alison – powiedział twardym głosem Louis, wstając gwałtownie. – Przestań tak mówić – powiedział głośniej, kręcąc głową. Niepewnie uniosłam głowę, pociągając nosem i patrząc na niego zaszklonymi oczami. – Przestań tak mówić, bo to nie prawda- powiedział cicho, kucając przede mną i chwytając moje dłonie. – Pomogłaś mi bardziej niż możesz to sobie wyobrazić.
            - To nie prawda – wyjąkałam łamiącym się głosem. Chciałam wyszarpnąć ręce z jego uścisku, jednak nie pozwolił mi na to.
            - Przestań mi uciekać – poprosił. – Ja… Wiem, że dzisiejsze wydarzenia dają ci prawo, abyś się o mnie martwiła, jednak… Kiedy... – Zaczął się jąkać, dlatego w frustracji pokręcił głową próbując zebrać myśli. - Odkąd cię poznałem, czuję się naprawdę lepiej. Dziś był po prostu jeden z tych dni. Kiedy… Tracę nad sobą panowanie.
            - Nie chcę, żebyś to robił – powiedziałam cicho. – Chcę, żebyś poczuł się lepiej. Chcę, żebyś przestał cierpieć.
            - Cierpię mniej, kiedy jestem przy tobie – wyznał chłopak po dłuższej chwili ciszy. Spojrzałam na niego zdziwiona, bacznie lustrując jego twarz. Mówił szczerze. Wzięłam głęboki oddech.
            - Ale to nie likwiduje bólu. Nie do końca – powiedziałam. – Wiesz przecież.
            - Wiem – odpowiedział równie cicho. – Staram się. Codziennie. Oboje się staramy…
            Pokiwałam w milczeniu głową, nic nie odpowiadając. Ujął to w idealny, prosty sposób. Codziennie walczymy. Codziennie pokonujemy własne trudności. Udowadniamy swoją siłę. Codziennie zbieramy ją w sobie i staramy się cieszyć z tego, co mamy. Nie jest łatwo, ale nikt tego nie obiecywał. Ale cały czas walczymy.
            - Każdy dzień jest walką – szepnęłam.
            - Pewnego dnia zobaczysz, że ją wygramy – powiedział siadając z powrotem obok mnie i zamykając moje ciało w pełnym wsparcia uścisku.
            Wsłuchiwałam się w rytm jego serca, oddychając coraz wolniej.
Poczułam się bezpieczna.
           
            Siedzieliśmy na kanapie w salonie jeszcze długi czas, głównie milcząc, dogłębnie, zbyt dogłębnie analizując własne myśli. Głowę miałam opartą o ramię Louisa, który opiekuńczo obejmował mnie w talii. Było mi w tej pozycji niesamowicie wygodnie.
            - Zawsze taka byłaś? Zawsze udawałaś? – spytał nagle, wyrywając mnie z rozmyślań. Zastanowiłam się przez chwilę, myśląc, czy faktycznie tak było. Wcześniej nie miałam okazji, ani ochoty nad tym rozmyślać.
            - Wydaje mi się, że tak… Jestem taka odkąd pamiętam – powiedziałam cicho, wzruszając ramionami. – Tak było mi po prostu łatwiej. Wiesz, po prostu… Udawać. To była moja reakcja obronna, bo nic innego mi nie pozostało – przygryzłam wargę, czując jak w mojej głowie pojawia się coraz więcej niechcianych wspomnień.
            W chwili, gdy tylko o tym mówiłam, powracało wszystko. Cały ból, który czułam. Bezsilność. Osamotnienie.
            - Myślę, ze zawsze czułam, że jest cos ze mną nie tak. Coś w mojej psychice było nie tak. Choćbym chciała, nigdy nie byłam taka jak inne dzieci. Zawsze byłam odpychana, czułam się niechciana. Brzydziłam się sobą – wyszeptałam. Przełknęłam gulę w gardle i poczułam jak Louis przytula mnie mocniej do siebie.
            - To już za tobą, Ali – powiedział gładząc mnie po plecach. Westchnęłam głęboko, kręcąc delikatnie głową.
            - Nie, to już chyba zawsze będzie ze mną. Uczę się z tym żyć. Muszę – powiedziałam, chcąc, aby wraz z wypowiedzeniem tych słów, naprawdę zaczęła tak myśleć. Bo chcę tego tak bardzo. Wręcz desperacko. Muszę być silniejsza.
            - Tak bardzo chciałabym być silniejsza – ciągnęłam szeptem, pociągając nosem i pozwalając, aby włosy opadły mi na twarz.
            - Jesteś silniejsza niż myślisz – zapewnił  Louis. 
- Nie bardzo w to wierzę – mruknęłam, uśmiechając się blado.
- Możesz taka być, Alison – powiedział Louis, zerkając na mnie i posyłając w moją stronę pokrzepiający uśmiech. – Jesteś niesamowicie silna, uwierz w to – powiedział z desperacją, patrząc mi prosto w oczy.
            Serce zabiło mi szybciej, kiedy usłyszałam siłę w jego głosie. Wiarę. Wiarę we mnie. Uśmiechnęłam się do niego przez łzy, przygryzając wargę. Ułożyłam swoje wargi i bezgłośnie wypowiedziałam do niego:
            - Dziękuję.
            Louis odpowiedział mi w taki sam sposób:
            - Nie ma za co.

            - Jaka ona była? – spytałam nieśmiało, jakiś czas później. Od dawna chciałam się go o to spytać, jednak bałam się jego reakcji. Nie chciałam go denerwować i  nie chciałam zmuszać go do odkopywania bolesnych wspomnień, jednak wiedziałam, że jeśli trochę mi o niej opowie, będę miała szansę lepiej go zrozumieć.
            Serce jej zamarło, kiedy poczuła jak Louis sztywnieje. Po chwili jednak wypuścił ze świstem powietrze z ust i zmienił pozycję. Chcąc nie chcąc, musiałam się przesunąć i spróbować ułożyć się na nowo. Spojrzałam na niego i zauważyłam jak szatyn marszczy brwi, zastanawiając się nad czymś intensywnie.
            - Victoria była… Wyjątkowa. Piękna. Miała wielkie serce, jednak wiele razy została zraniona – zaczął powoli, marszcząc oczy, jakby starając się przywrócić jej obraz w pamięci. -  Na wielu osobach się zawiodła, na początku odpychała mnie od siebie i długo mi zajęło, żebym przebił się przez jej mur. Ale kiedy tak się stało, zaufała mi całkowicie. I nigdy tego zaufania nie nadwyrężyłem – powiedział, wzdychając. – Była pełna miłosierdzia wobec drugiej osoby, była wrażliwa i krucha, jednak nie każdemu to pokazywała. Potrafiła być wredną suką – zaśmiał się krótko.
            - Była trochę taka jak ja – powiedziałam cicho.
            - To prawda – powiedział Louis uśmiechając się pod nosem. – Ale jej życie nie wyglądało tak jak twoje. Victoria tak naprawdę zawsze miała wszystko. Jednak… Zawsze czegoś jej brakowało. To było jej wadą. Była zawistna i chciwa. Ukrywała swoje emocje i uczucia, była chodzącą zagadką i tajemnicą. Ale pokochałem ją nawet mimo to. Pokochałem każdą jej wadę i zaletę.
            - Była szczęściarą mając ciebie. Mało kto potrafi darzyć kogoś takim szczerym uczuciem jak ty darzysz ją. Nawet teraz – powiedziałam. Byłam pod wrażeniem uczucia, które brzmiało w głosie Louisa, kiedy wspominał swoją ukochaną. Fakt, że Victoria nie żyje już jakiś czas, nie sprawił, że to potężne uczucie wygasło.
            - Tak, ja... Myślę, że nigdy nie przestanę jej kochać. Dla mnie ona jest wciąż żywa, w moim sercu ona wciąż jest, to uczucie zawsze ze mną będzie, nie wyobrażam sobie czasu, w którym miałbym przestać ją kochać – powiedział cicho, tak cicho, że ja, siedząc koło niego, ledwo go usłyszałam.
            - To zrozumiałe, Lou – szepnęłam, kładąc mu dłoń na ramieniu. Chłopak zdawał się nawet nie zauważyć tego gestu. Był wpatrzony w widok za oknem, w ciemność, która się za nim roztaczała, ponieważ było już po północy.
            - Myśle, ze mój problem polega na tym, że ja…. Nie chcę pozwolić jej odejść. Ja wiem, że ona nie żyje. – Zerknęłam na niego zaskoczona tonem, z jakim wypowiedział te słowa. Tak… Zwyczajnie. – To do mnie dotarło już dawno. Już dawno temu przestałem się oszukiwać. Przejrzałem na oczy. Ale ja po prostu… Mimo, że wiem, że ona nie  żyje, nie pozwoliłem jej odejść. Nie pozwalam sobie o niej zapomnieć, bo czuję się wtedy tak, jakbym w pewien sposób ją zdradzał lub opuszczał. Jakbym łamał pewną niewypowiedzianą, niezłożoną przysięgę – powiedział, z frustracją przeczesując dłonią włosy.
            - Czego się tak kurczowo trzymasz, Lou? – spytałam patrząc się na niego z troską.
            - Wspomnień. Jestem do nich przykuty niewidzialnymi kajdanami. Mam ich dość – powiedział drżącym głosem, spuszczając głowę. – Chcę się ich pozbyć, ale nie wiem… Nie wiem jak – wyszeptał, kręcąc gorączkowo głową.
            - Jesteś na to gotowy? – spytałam chwytając jego dłonie.
            - Myślę, że nigdy nie będę wystarczająco gotowy, ale to jest coś, co muszę w końcu zrobić. Nie mogę dłużej tego ignorować. To mnie niszczy – powiedział, patrząc na mnie niespodziewanie. Dostrzegłam błyszczące ślady po łzach na jego policzkach. Zbliżyłam się do niego i starłam słoną ciecz kciukiem.
            - Ja wierzę że jesteś gotowy – powiedziałam kładąc dłonie na jego szyi, utrzymując z nim kontakt wzrokowy, obserwując jak Louis powoli normuje swój oddech. Szatyn objął mnie ramionami, chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi.
            - Wiem co muszę zrobić – wyszeptał.
            Kilka minut później ostałam sama w salonie, siedząc w tym samym miejscu, tym razem bez Louisa przy moim boku. Przymknęłam ciężkie powieki, odchylając głowę do tyłu. Poczułam zmęczenie w dosłownie każdej komórce swojego ciała. Dopiero teraz to odczułam. Byłam wyczerpana.
            Położyłam się na boku, przymykając oczy. Mój oddech stawał się coraz wolniejszy, jednak po chwili usłyszałam coś, co natychmiast  mnie rozbudziło. Po mieszkaniu rozległ się głośny, lecz nieco stłumiony płacz Louisa. Płacz zmienił się w pełen bólu ryk. Zacisnęłam powieki, zakrywając uszy dłońmi, nie chcąc tego słuchać.
            Nie wstałam i nie poszłam do niego, aby pomóc mu się uspokoić. Nie zrobiłam tego, bo wiedziałam, że to jest coś, z czym sam musi się uporać. Sam musi pozbyć się tego bólu.



Zabijecie mnie? Śmiało, macie pełne prawo:( Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Ostatnio w ogóle nie trzymam się terminu, Jezu, wybaczcie. Rozdział leżał napisany od dawna, po prostu nie mogłam znaleźć wolnej chwili na to, aby go sprawdzić i wstawić. Wybaczcie mi taką zwłokę. Po prostu ostatnio cały czas się uczę, bo zbliżają się testy gimnazjalne, których strasznie się boję i cały czas nadrabiam zaległości w nauce. Mam nadzieję, że zrozumiecie. Bloga nie porzucam, po prostu rozdziały będą pojawiały się rzadziej, myślę, że tak co 2 tygodnie. Nie będę też podawała żadnych konkretnych terminów dodania rozdziału, bo nie ma sensu, skoro znowu nie będę się go trzymała. 
Do napisania kochani! Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba choć trochę, bo ja jestem z niego zadowolona.:)

8 komentarzy:

  1. CUDO nie przejmuj sie wiem jak to jest bo sama niedługo pisze :D czekam na nastepny

    OdpowiedzUsuń
  2. Seriously? Jestem nienasycona! Zdecydowanie za krótki rozdział. Chociaż treściwy.
    Oboje cierpią z różnych powodów, a jednak potrafią się wesprzeć. Jak na obecną chwilę są dla siebie ogromną podporą i prawdziwymi przyjaciółmi i to mi się podoba. Nie ukrywam, że chciałabym żeby połączyło ich coś więcej niż sympatia. Nadal mam na to nadzieję :)
    Nie trzymaj nas tak długo w niepewności i dodaj następny odcinek jak najszybciej !
    Całuję <3
    [gotta-be-you-darling]
    @Gattino_1D

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział jest napradę świetny ale szkoda mi Louisa że nie umie się pozbierać .Czekam na kolejny również wspaniały rozdział

    OdpowiedzUsuń
  4. Kolejny smutny rozdział. Tak bardzo nie lubię czytać o cierpieniu Louisa, bo zaraz udziela mi się jego smutek. Śmierć ukochanej osoby lub w ogóle śmierć człowieka jest czymś, czego nie można tak do końca pojąć i z czym drugi człowiek nie zawsze do końca się godzi. Tak też właśnie jest w przypadku Louisa, który żyje wspomnieniami. Wiadomo, że Victoria zawsze będzie w jego sercu obecna, ale musi pozwolić jej już odejść i zacząć myśleć o sobie, o swoim nowym życiu. Alison to naprawdę wspaniała przyjaciółka. Od razu widać, że w jej obecności Louis jest uśmiechnięty, weselszy. Mam nadzieję, że ich relacja będzie dalej się tak rozwijała. Czekam na rozdział kolejny, życzę dużo weny i przede wszystkim czasu. Pozdrawiam! xx

    OdpowiedzUsuń
  5. rozdział smutny...ale i tak uważam że cudowny...<3
    @PPatryczeczek

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja tam nie mam Ci za złe tego, że pojawiają się rzadko. Rozumiem, że nie masz czasu. :) Życzę powodzenia na egzaminach. :))
    Z Lou już chyba nieco lepiej... Mam nadzieję, że te chwile już do niego nie wrócą i nie będzie się tak zachowywał. Na pewno nie będzie mu łatwo, ale wierzę, że da radę wrócić do normalnego życia, bez Victori. Nie musi o niej zapominać, ważne, żeby się pogodził z jej odejściem. Przy Ali na pewno mu się to jakoś uda. :) A ona w końcu może poczuć się wartościowa, potrzebna komuś. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj, oj. Ale kwas w słodkim mieszkaniu Louisa i Alison. Te wszystkie tragiczne wydarzenia bardzo im ciążą i niesamowicie ciężko jest im ruszyć dalej. Doskonale rozumiem przywiązanie Tomlinsona do zmarłej dziewczyny, bo nie łatwo jest odpuścić miłość swojego życia. A Alison? Na prawdę - jak zaczynałam czytać to opowiadanie nie spodziewałam się że będzie tak pełna współczucia i zrozumienia. Niemal zazdroszczę tej dwójce tak silnych wspólnych relacji, w których nie ma barier takich jak na przykład to, że się dotkną nie oznacza od razu, że oboje czują do siebie mięte.
    Mam ogromną nadzieje, że Louis upora się ze swoimi demonami i będzie mógł żyć normalnie. O ile w ogóle ta dwójka może normalnie żyć.
    Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział!

    M.K
    http://last-direction.blogspot.com/
    http://feedback-ff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Boskii! jak wszystkie inne zresztą;) jestem twoją wielką fanką. Twoją jak i twojego opowiadania;) Może zajrzysz do mnie? Opowiadanie-o-one-direction69.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń